MAGDA PRYWATNIE
Po pierwsze jestem mamą. Po drugie nurkiem. Pamiętam moje pierwsze nurkowanie w Parku Narodowym Komodo w Indonezji. Na początku nie chciałam tam lecieć. Co będziemy robić trzy dni na łodzi, bez prądu i bez zasięgu… Okazało się, że to były najpiękniejsze trzy dni w moim życiu. Doskonale pamiętam moment, w którym dotarło do mnie, że urodziłam się po to, żeby nurkować. Nurkowanie, to nie tylko kolorowa rafa, ale również błękitna cisza, przerywana odgłosami powietrza walczącego z wodą każdym bąbelkiem o prawo do bycia coraz wyżej i wyżej. To prąd, dzięki któremu wszyscy bez wyjątku tańczą tę samą choreografię.
To oderwanie od grawitacji. To wreszcie wichrowe wzgórza, pełne wielobarwnych miękkich korali, idealne dla żółwi i innych leniwców. No i na koniec on – Zorro. Najpiękniejsza z mant. Cały czarny, bez ogona. Taki widać drań, mrugający kokieteryjnie czterema białymi plamami na brzuchu. Tak, on wie, że każdy tam patrzy. Każde nurkowe wspomnienie z Komodo jest tak żywe, jakby było wczoraj. Staram się nurkować w różnych miejscach, ale nurkowa ojczyzna jest tylko jedna. Kiedy urodził się mój syn, wiele się zmieniło. Jednak im jest starszy, tym więcej udaje się nam podróżować.
Najbardziej cieszy, kiedy możemy to robić z całą naszą paczłorkową rodziną. Paczłork ma wiele plusów. Dzięki paczłorkowi, mam trójkę dzieci, a tylko jeden ciężki poród na koncie. Lista plusów jest bardzo długa. Mój partner Grzegorz to też sparingpartner do tenisa, ale i osobisty poranny barista, a sommelier wieczorami. Do tego fantastyczny przyjaciel, który jest moim największym fanem i największym wsparciem. Mój syn ma świetną relację ze swoim tatą w czasie umówionym wspólnie, ale także również męski wzór w naszym domu w postaci mojego ukochanego Grzesia.
Moje życie jest dość uporządkowane. Zaczynam pracę przed ósmą. W drodze do pracy mamy sporo czasu, żeby sobie porozmawiać o życiu, z piękną muzyką w tle, gdyż mój ukochany jest również doskonałym DJem. Dzięki temu nie mamy powodów do narzekania na korki. To jest nasz rodzinny czas. W pracy wszystko staram się zamknąć do 17:00. Moje chłopaki już na mnie czekają pod kancelarią. Znów mamy czas dla siebie. Opowiadamy sobie jak nam minął dzień. Potem wspólna kolacja, mecz do 30 goli. Odkąd w 10-metrowym pokoju Maxa stanęła 2-metrowa bramka, to rozbieg do karnego można brać w szafie.
Przed snem koniecznie bajka i po przytulaskach z potomkiem, zaczyna się czas dla dorosłych. Najlepsze są czwartki, bo jest tenis. A najlepszy z czwartków zaś, to ten poprzedzający pewien piątek, kiedy to miał się zacząć remont sypialni. Nasz pan Wojtek znalazł czas na remont naszej sypialni dość niespodziewanie.
– Magda, to ja jutro mogę.
– Wojtek, ale ja nie mam nic, czekaj… Jutro kupię wszystko i zaczynaj pojutrze.
– OK, to piątek.
Jest sobie czwartek, zremisowałam właśnie z Grzesiem.
Potem zakupy, farby, etc. Odebraliśmy Maksia z przedszkola, jedziemy do domu. Ale ja, człowiek czynu, co tak będę siedziała bezczynnie. Podpiszę dokumenty elektroniczne po drodze. Token gdzie? Oczywiście, że w bagażniku. Czerwone światło, więc ja biegiem do bagażnika. Wracam na fotel, zapala się zielone, Grześ rusza, bagażnik się otwiera, a wszystko ląduje na ulicy. Bo skoro ja biegam, to Grześ uznał, że też będzie szybki. Ruszył prawie z piskiem… Farba na środku ulicy rozlana, trąbią wszyscy. Życzliwi kierowcy pozdrawiają nas „serdecznymi” gestami i okrzykami, a ja stoję jak wryta.
Patrzę na nasze zakupy na jezdni i nie mogę uwierzyć. Są rakiety – pokrowce jak dalmatyńczyki, silikony, taśmy, rozwalone wiadro farby po całej jezdni. Jest i on… Mój płaszcz, najdroższy z całej zawartości bagażnika. Grzecznie złożony w kosteczkę – cały i zdrowy. Nietknięty. Grześ zabrał z ulicy co się dało, ja przytulam mój niepokalany płaszcz dalej stojąc jak wryta czekam na zmianę świateł, żeby wyrzucić połamane wiadro, w którym jeszcze minuty temu było 10 litrów farby. A kilkaset metrów od nas, kierowca białego Audi. On jeszcze nie wie, że to dobrze, że samochód też ma biały.
Kierowca myśli – przecież zdążę, dopiero pomarańczowe. Dodał gazu.
Kałuża białej farby poleciała na wszystkich ludzi w zasięgu wzroku. Włosy domyłam po dwóch tygodniach, ale płaszcza nigdy. Podjechaliśmy pod kancelarię w milczeniu, chyba dlatego, że powiedziałam coś w stylu „nie mów do mnie teraz”. Zadzwoniła moja mama. Opowiedziałam jej z grubsza, co zaszło. Po krótkiej pauzie moja rodzicielka miała do mnie tylko jedno pytanie:
– I po co sobie kupowałaś taki drogi płaszcz?!
